Czego Uczą Dzieci /1/ ASERTYWNOŚĆ
W mojej pracy pedagogicznej zawsze bliżej mi było do działań praktycznych. Owszem teoria to fundament, poczynając od psychologii rozwojowej kończąc na nowych koncepcjach wychowawczych z wszystkimi ich celami, zasadami i metodami. Mnie zawsze jednak pociągała obserwacja uczestnicząca, która daje możliwość bycia blisko dziecka, wsłuchania się w jego potrzeby, jego „chcenia” i „niechcenia” jego smutki, radości, porażki i sukcesy. I tak od dwudziestu lat uczą mnie dzieci – uczą jak malować ich obraz – najlepsze dzieło mojego życia.
A czym go maluję? Miłością, empatią, zrozumieniem, akceptacją, zaangażowaniem, asertywnością, cierpliwością, uczciwością i odpowiedzialnością. To moje narzędzia badawcze, mój warsztat pracy. Dziewięć „barw” w rękach „doświadczonego artysty” i „niedoświadczonej mamy”, którą od prawie trzech lat mam szczęście być. Połączę zatem w PROJEKCIE C.U.D. te dwie role, by moje i Wasze widzenie dziecka nie ograniczało się tylko do naszych wyobrażeń o nim i oczekiwań z nim związanych , lecz stało się realnym, prawdziwym i niepowtarzalnym obrazem.
Zacznę od asertywności czyli bezpośredniego, uczciwego i stanowczego wyrażania siebie wobec innej osoby. Nieoczywiste, prawda? Gdybyśmy robili zakłady, to „miłość” by wygrała, jestem prawie pewna. A co Ty wiesz o miłości? Jak Ty ją rozumiesz? Gdzie ją widzisz w swoim życiu? Jak ją chcesz czuć? Jak chcesz by była okazywana? Jak korzystasz z prawa, że jesteś kochana\ny?
Premierę asertywności naszego dziecka mamy już na porodówce. I jest to dla nas zazwyczaj najpiękniejsza premiera, w której braliśmy udział….do czasu. Dziecko rośnie i w toku rozwoju wchodzi w fazę egocentryzmu. Zaczyna przejawiać agresywną asertywność. Jego potrzeby są najważniejsze, muszą być zaspokojone natychmiast, nie ważne jakim i czyim kosztem. Kończy się to zazwyczaj naszym uleganiem w imię „świętego spokoju”…. Tak na marginesie: jakże często spotykamy się ze zwrotem „święty spokój”. Coraz powszechniej zyskuje on mało zaszczytne, dla mnie, miano „zwodniczego kusiciela”- węża z wychowawczego raju. Przez chwilę jest miło, to fakt, udało się przecież uniknąć histerio-tupanio-piszczenia, ale później dopada nas poczucie winy, że ulegliśmy, że to nie pomaga, że praktykujemy złe postawy, że to się na nas zemści.
I mamy całkowitą rację. Więc co tu począć? Jak się bronić przed agresywna postawą? Asertywnością właśnie! Mi pomaga myślenie „jestem ważna dla siebie”, „moje potrzeby są ważne”, „nie pozwolę tak do siebie mówić”, „to mnie rani i czuję się z tym źle”, „muszę coś zmienić, tak dłużej być nie może”… i te słowa zazwyczaj są katalizatorem do przemiany. Pierwszy przykład jaki przychodzi mi do głowy to rozstania z dziećmi przed salą w przedszkolu. Najczęściej katastrofa – dziecko płacze, że nie chce, nie wejdzie, kocha mamę, z mamą chce być i koniec! Mama lub tata, najczęściej nie wiedzą co zrobić – zastygają schyleni przy swoim dziecku i wypatrują pomocy w oczach nauczyciela. Nauczyciel nierzadko też w konsternacji – przecież nie wyrwie rodzicom dziecka z rąk.
Historie rozstaniowe to tylko niewielka przestrzeń na poligonie treningowym z asertywności. Zajrzyjmy pod własne strzechy. Czy maszynistami „pociągu zwanego życiem” jesteśmy wspólnie z współmażonkiem lub partnerem? Czy wszyscy „pasażerowie” (czytaj dzieci), są informowani na bieżąco o obranym kursie i pomagają, jak potrafią, by „skład” się nie wykoleił? A dziadkowie znają zasady, które wspólnie z domownikami zostały przepracowane i uchwalone? Wszak są częstymi pasażerami naszego „pośpiesznego”. Jest jeszcze praca, a w niej szef, nierzadko chemicznie wyprany z poczucia empatii. Bywają również „wszechwiedzący” współpracownicy, udający, że Cię nie słyszą jak masz problem lub w najlepszym przypadku powiedzą, że przesadzasz…natomiast plotki, ploteczki, plotusie w mig łapią i podsycają. Jest w tej naszej pracy czasem mnóstwo przemilczanych przykrości, przeczekanych pretensji i niedomówień, które stają się z czasem pożywką dla bezradności. Dochodzą jeszcze interesowni znajomi, którzy słuchają z uwagą a tak naprawdę już szykują w głowie tzw. „dobrą radę”. Wreszcie sąsiedzi, co to widzą „drzazgę” w naszych drzwiach, a belki za swoim progiem już niekoniecznie… Uff, koniec z tym malkontenctwem. Dość! Czas zdjąć wygodne buty marki „bierność” i odkurzyć kufer z napisem „własne zdanie”. Zawalczyć o swój punkt widzenia, swoje poglądy i przekonania, swój system wartości i pojmowanie rzeczywistości. Grunt to nie pompować balonika ze wspomnianą bezradnością, bo prędzej czy później wybuchnie i rykoszetem oberwą najsłabsi – nasze dzieci.
Zadbajmy o siebie! O rodzinę i przyjaciół – choćby tych drugich miała być tylko garsteczka (w tym przypadku zawsze warto iść na „jakość” nie na „ilość”). Przyjrzyjmy się z bliska temu, na co mamy wpływ, a na co wpływu nie mamy. W to, na co mamy, przenikajmy sobą a to, na co nie mamy, zostawmy tak , jak jest…bo czasami po prostu…lepiej być nie może:)
Iga Kamela
Nauczyciel Akademii Edukacji Przedszkolaka w Pałacu Młodzieży
oraz animator zajęć muzycznych w szczecińskich placówkach oświatowych
tekst ukazał się w miesięczniku pedagogicznym DIALOGI 8/2018
You must be logged in to post a comment.