„Moje wakacje. Retrospekcja”
Co prawda, wakacje już za nami, ale za sprawą wciąż trwającej letniej aury wracamy wspomnieniami do wakacyjnych klimatów. Każdy z nas chętnie podzieli się z Wami ciekawą historią, która budzi refleksje lub wywołuje uśmiech na twarzy. Zresztą przeczytajcie sami wrażenia uczestników Pracowni Dziennikarskiej:
Podczas tegorocznych wakacji miałem przyjemność odwiedzić jedną z urokliwych podkarpackich miejscowości. Bywam tam co roku i znam to miejsce jak własną kieszeń. Za każdym razem korzystam z tamtejszych dobrodziejstw – lokalnego kina, ciepłego jeziora i basenu ze zjeżdżalnią. Podczas pobytu staram się być w tych miejscach nie tylko z uwagi na piękne otoczenie, ale też na przystępne „małomiasteczkowe” ceny. Do refleksji skłania mnie wizyta w kinie „Wisła”, będącym częścią Domu Kultury. Gdy któregoś dnia wybraliśmy się tam, uzyskaliśmy informację, że seans może odbyć się tylko wtedy, gdy pojawią się więcej niż trzy osoby. Zdziwiliśmy się nieco, ale uznaliśmy, że poczekamy i zobaczymy, czy pojawi się „wybawiciel”, dzięki któremu będziemy mogli obejrzeć premierowy film. W sumie pojawiło się osiem osób, jednak czymże jest ta liczba w stosunku do ponad trzystu foteli!
Hmm, nie zawsze tak było. Kino „Wisła” w czasach swojej świetności, czyli czasach, gdy była to jedna z nielicznych form rozrywki, pękało w szwach. W okresie PRL-u mieszkańcy mogli oglądać takie filmy, jak np. „Kogel mogel” czy „Przyjaciel wesołego diabła”. Mowa tu nie tylko o dorosłych, ale też o uczniach przychodzących na seanse w czasie lekcji. Miejsce to było wtedy formą oderwania się od rzeczywistości i przeniesienia w idealny świat fikcji. Wraz ze wzrostem powszechności telewizji kino Wisła” zaczęło podupadać, aż w latach 2000 podjęto decyzję o przyłączeniu go do Domu Kultury. Niestety, nigdy już nie odzyskało dawnej świetności. Kolejnym przytłaczającym faktem jest trwająca już budowa galerii handlowej, w której ma się znaleźć m.in. nowoczesne kino jednej z wiodących światowych marek. Domyślam się, że ludzie goniący za modą i sztuczną segregacją na dobre i złe, stare i nowe, przeprowadzą szturm na nowo otwarty obiekt kultury. O ironio! Taki sam, jaki mieli przez tyle lat w swojej miejscowości. Paradoks…?
tekst i zdjęcia: Michał Marcinów, 17 lat
Tego lata miałam jechać na obóz konny. Niestety, moje plany nie powiodły się ze względu na pandemię. Jest mi do dziś bardzo przykro. W ubiegłym roku byłam już na takim obozie i wiem, że jest to duży wysiłek i ciężka praca, ale też i wielka przyjemność. Codziennie rano trzeba było czyścić konie i je osiodłać. Uświadomiłam sobie, że uczy to dyscypliny i opieki nad zwierzętami. Codziennie po śniadaniu mieliśmy jazdę konną i chyba nikt nie zaprzeczy, że jest to najlepszy moment tego typu obozu. Jednak te wakacje były inne. Męczy mnie myśl, że to przez epidemię koronawirusa. Musiałam zostać w domu i jakoś sobie układać każdy wolny dzień. Mam jednak nadzieję, że następne wakacje spędzę energiczniej i znów pojadę na obóz konny, którego bardzo mi brakuje.
tekst i zdjęcie: Julia Kalita, 11 lat
W tym roku wybraliśmy wyjazd nad morze. Było sporo ludzi, ale zauważyłam, że przestrzegali surowych obostrzeń sanitarnych. W miejscu, gdzie się zatrzymaliśmy, odczuwaliśmy ciągły ruch, a turystów nie brakowało nawet pod koniec sezonu. Muszę przyznać, że minione wakacje były inne niż zwykle z powodu pandemii, choć z rodziną często wybieramy podróż przyczepą. Tak też było i tym razem. To świetna forma wypoczynku, która w trudnych czasach sprawdziła się w stu procentach. Mieszkanie w przyczepie niewiele różni się od mieszkania w domu, a większość czasu i tak spędzamy na powietrzu. To nam daje dużo dobrej energii i sił, korzystnie też wpływa na nasze samopoczucie. Zachęcam Was, abyście kiedyś spróbowali wypoczynku w przyczepie, bo to dom na kółkach, który można „zacumować” zawsze w pięknych okolicznościach przyrody. Po prostu raj…
tekst i zdjęcie: Alicja Gałecka, 12 lat
Szósty rok tej samej podróży. Szósty rok kolejnych przygód. Szósty rok w miejscu tak dobrze mi znanym, a jednak wciąż zaskakującym. Tak jak oczekiwałem, zaskoczony byłem i w tym roku, choć nie było to, niestety, „pozytywne” zaskoczenie. Kiedy dotarłem do zamku na wzgórzu, wszystko wydawało się normalne – duży ruch, znajomi witający się z radością czy wychowawcy grający w pokemony. Odczułem zmianę dopiero przy pierwszym spotkaniu grupy. Obowiązek noszenia maseczek (lub jak mawiają moi rówieśnicy – cegieł), wymagana częsta dezynfekcja rąk i krzesła w odstępie 1,5 metra. Dało się odczuć trudny czas. Czas pandemii. Najgorszy był dla mnie pierwszy dzień, później było już lżej. Pośród zabytkowych murów i wirusowych okoliczności czułem się jak średniowieczny rycerz walczący z epidemią. Tę walkę umiliło mi nocne zwiedzanie zamku, czyli przechadzanie się po wiekowych korytarzach z przewodnikiem oraz dreszczyk emocji. Każdy na początku spodziewał się duchów i straszaków, ale nic takiego nas nie spotkało. Byliśmy tylko my jako grupa, przewodnik i jego mrożące krew w żyłach legendy. Zamek nocą to zupełnie inne miejsce, miejsce, w którym najciemniejszy kąt kryje miliony tajemnic. Jak co roku, świetnie się bawiłem. Aha, zapomniałem Wam chyba napisać, gdzie byłem. Odwiedziłem kujawsko-pomorskie zamczysko, ale nie zdradzę wam które. Poczytajcie sami, co na tych ziemiach warto zobaczyć i spróbujcie rozwikłać moją zagadkę. Zresztą w tym rejonie zamków jest bez liku i każdy kryje wiele tajemnic.
tekst i zdjęcie: Jan Tyszkiewicz, 17 lat
Podczas minionych wakacji byłem w wielu miejscach, ale najbardziej podobały mi się Bieszczady. Konkretnie miejscowość Nyczków i Solina. Podczas tego pobytu wszedłem na najwyższy szczyt Bieszczad – Tarnicę, która ma 1346 m n.p.m. Co do wyprawy – na początku czułem się dobrze. Była ładna pogoda bez upału, jednak pod koniec wspinania poczułem mocny wiatr. Prawie mnie z tej góry zwiało! Przed głównym wejściem na szczyt było miejsce na odpoczynek. Ludzie siadali, jedli, rozmawiali, robili zdjęcia. Na samej górze ukazał mi się metalowy krzyż i piękny widok na góry i zielone lasy, które rozciągały się aż po horyzont. Gdy schodziłem, przeszkadzały mi trochę kamienne schody, choć były też i drewniane, mające niezłe zabezpieczenie. Najważniejsze, że miałem naprawdę dobre buty. Zdałem sobie sprawę, że podstawą podczas wspinania jest porządny ekwipunek, w którym powinna być czekolada, woda, naładowana komórka, płaszcz przeciwdeszczowy i ciepła kurtka. Muszę przyznać, że gdy byłem już na dole, z wielką ulgą usiadłem w samochodzie. To była dla mnie ciężka wyprawa. Ale dałem radę…
tekst i zdjęcie: Mateusz Janduła, 10 lat
Wielu osobom wieś kojarzy się ze spokojem i wolnym czasem. Nic bardziej mylnego! Jest tam mnóstwo pracy, której nie da się przełożyć na inny dzień. Zapytacie – skąd może to wiedzieć dziewczyna z miasta? Otóż moi dziadkowie mieszkają w całkiem sporej wiosce, gdzie spędzam większość wakacji. Codziennie muszą wstawać wczesnym rankiem, aby nakarmić zwierzęta, zająć się polem i grządkami, co zajmuje najwięcej czasu. Niekiedy pomagają też innym członkom rodziny, którzy mieszkają w tej samej wsi lub w jej okolicach. Najwięcej pracy jest latem, bo wtedy są żniwa. Istniej też sporo upraw, które trzeba zebrać o tej porze roku. Jedną z nich jest ostropez, często rosnący przy ścieżkach i drogach. Co roku spotykają mnie u dziadków ciekawe sytuacje. Podczas tych wakacji dowiedziałam się, że we wsi grasuje złodziej. I nie chodzi tutaj o osobę, która skrada się pomiędzy krzakami i myśli, kogo by tu okraść. Chodzi o…zwierzę. A konkretnie psa, który kradł garnki z jedzeniem zostawiane przez rolników dla innych zwierząt. Kiedy odkryto, dlaczego naczynia znikają, postanowiono nadać psu imię „złodziej”. Co było dalej, nie wiem, bo wakacje się kończyły i musiałam już wracać do domu. Szkoda. Mam nadzieję, że przybliżyłam Wam choć trochę wiejskie życie, które naprawdę nie jest łatwe.
tekst i zdjęcie: Natalia Odrowska, 13 lat
Wakacje zazwyczaj kojarzą się z wypoczynkiem w górach lub nad morzem. W tym roku pojechałem do Świnoujścia. Zresztą jeżdżę tam często, bo mieszka tam moja rodzina. Niektórym to miasto kojarzy się wyłącznie z plażowaniem, ale ja preferuję inny rodzaj wypoczynku. Razem z rodziną chodzimy po mniej uczęszczanych, ale ciekawych rejonach miasta. Z kolei wieczorem, po dniu pełnym wrażeń, mój tato i babcia często opowiadają interesujące historie z czasów dzieciństwa. Są bardzo ciekawe, uwierzcie mi na słowo. Naszą tradycją jest też to, że z tatą jeździmy na jego małym, starym, zabytkowym wręcz motorze. To dla mnie wielka frajda. A Wy? Czy Wy też macie jakąś własną wakacyjną tradycję?
tekst i zdjęcie: Filip Garczyński, 11 lat
Te wakacje spędziłem w Chorwacji, gdzie jeżdżę w sumie co roku. Był upał. Turystów trochę mniej niż zwykle. To, co lubiłem, to nurkowanie, bo widziałem wiele stworzeń, na przykład jeżowce i dużo ładnych ryb. Gdy nurkuję, zawsze pamiętam o zasadach bezpieczeństwa. Wiem, że trzeba poprawnie zacisnąć maskę, dobrze odchylić głowę i założyć specjalne buty. Zauważyłem, że w tym roku było mniej ryb niż kiedyś, mam jednak nadzieję, że następnym razem będzie ich więcej i wreszcie zobaczę rafę koralową…
tekst i zdjęcie: Daniel Szewielewicz, 10 lat
Co roku, podczas wakacji, jeżdżę na obozy sportowe zawsze w to samo miejsce. Jednak tym razem było inaczej. Pojechałam do małej miejscowości o nazwie Kołatka. Były głównie treningi, ale też dużo atrakcji, między innymi kajaki, dyskoteka, ognisko, a nawet prezentacje na temat karate i języka japońskiego. Czy zdajecie sobie sprawę, że Japończycy mają aż trzy alfabety? Zdarza się często, że nawet 80 letni mieszkaniec kraju kwitnącej wiśni nie zna dokładnie wszystkich alfabetów. Chyba się nie dziwię…Wracając do obozu – w tym roku były na nim osoby w różnym wieku, od 6 do 16 lat i zawsze mieliśmy razem jogę i bieganie. Zauważyłam, że pewien sześciolatek potrafił biegać szybciej niż młodzi ludzie w wieku 16 lat. Tak, tak, to prawda! Wiem, że wzbudza to zdziwienie, ale naprawdę mieliśmy na obozie takiego „rodzynka”. Dużo by pisać. Było ciekawie, choć z powodu pandemii trochę inaczej. Żałuję, że wakacje już za nami.
tekst i zdjęcie: Maja Pałka, 11 lat
You must be logged in to post a comment.