Kapitanem Zaruskim na zlot Hanzy …
Rejs Generałem Zaruskim rozpoczął się 18. maja, w niedzielę, zaokrętowaniem załogi pod dowództwem kapitana Jurka Jaszczuka, przeprowadzeniem szkolenia z zakresu bezpieczeństwa i obsługi jachtu oraz przydzieleniem do wacht. Kolejnym krokiem było zajęcie koi, rozpakowanie bagaży i pierwsze kontakty z resztą załogi. Wypłynęliśmy około godziny 1600, odbijając od nabrzeża mariny Sienna Grobla w Gdańsku.
Warunki były typowo wakacyjne, świeciło słońce i powiewał lekki wiatr do 2 stopni Beauforta. Pierwszy dzień na morzu nie przyniósł oczekiwanego wysiłku, a zaskoczył ciszą i lustrem na wodzie. Przy bezwietrznej pogodzie, żegluga w kierunku Lubeki, przebiegała na silniku. Po kilku godzinach turkotu silnika, postawiliśmy żagle, zmniejszyliśmy obroty i spokojnie posuwaliśmy się na zachód. Wieczorem nadszedł czas na pierwsze integracje, my – starsi wacht, poznawaliśmy swoich załogantów, a wieczorna wachta prowadziła nas stopniowo do celu.
Drugi dzień, równie bezwietrzny, poświęciliśmy na prace bosmańskie, takie jak: szlifowanie, lakierowanie… i jak co dzień mycie. Rozpoczęły się zmagania z lękiem przy wchodzeniu na salingi. Kolejnego dnia rozwiało się do szalonych i silnych 2 Beauforta, gdzie nasza prędkość sięgała 4, a nawet 5 węzłów! Czwartego dnia, późnym popołudniem, dobiliśmy do Travemunde, skąd następnego dnia, paradą żaglowców dopłynęliśmy do odległej o ok. 12 Mm Lubeki. W Travemunde zaprosiła nas na pokład załoga zabytkowego parowca Stetin, a po wizycie na owym statku, udaliśmy się na plażę, gdzie wszyscy mogliśmy trochę pobiegać… lub odpocząć.
W nocy, większa część załogi, zapoczątkowała nowy sposób spania na Zaruskim – biwak pod chmurką. Po przespanej nocy, wypłynęliśmy do Lubeki. Na pokładzie mieliśmy ważnych gości, których młoda załoga Zaruskiego musiała obsłużyć, prowadzić z nimi rozmowy i co najważniejsze, doprowadzić do celu, którym była Hanza w Lubece. Po dopłynięciu, zaczęliśmy trzy dni uczestnictwa w obchodach Dni Hanzy, podczas których uczestniczyliśmy w warsztatach, odpoczywaliśmy i oprowadzaliśmy gości po pokładzie statku.
Ciekawym elementem była też parada załóg, w której pokazaliśmy, że Polska potrafi się bawić, później pokaz sztucznych ogni i wspólny wieczór z muzyką. Na naszym pokładzie odbył się również koncert gdańskiego zespołu rockowego Dick for Dick. Po kolejnych dniach zabawy, spotkań i konferencji, 25. maja nadszedł czas powrotu. W tę stronę wiatr nas nie zawiódł, więc szybko zbliżaliśmy się w stronę Nexo na Bornholmie, gdzie zaplanowaliśmy krótki postój, w celu zatankowania paliwa. Od opuszczenia szwedzkiej wyspy minęło raptem kilka godzin i pogoda z sielankowej zmieniła się w… sztormową. Wiatr 8 w skali Beauforta, fala około trzech metrów, czyli rozpoczęcie prawdziwej żeglugi! Nie wszystkim jednak nowe warunki przypadły do gustu…
Duże zafalowanie spowodowało rozpoczęcie choroby morskiej u większej części załogi, która trzymała ich przez kolejną dobę silnego wiatru. Obiady nie były już tak obfite, a wachty kambuzowe, miały do przygotowania niewielkie ilości posiłku. Cieszyły wymuszane uśmiechy wymęczonych kolegów i koleżanek, którym trzeba było służyć pomocą przy nawet prostych czynnościach.
Do Gdańska wpłynęliśmy dnia 28. maja, przy mniejszej już sile wiatru, doprowadziliśmy jacht do stanu należnego porządku i rozstaliśmy się, wymieniając kontaktami. Była to niezapomniana przygoda, zarówno dla tych, którzy żeglarstwa liznęli dopiero w tym rejsie, jak i dla takich jak ja, którzy żeglarstwem żyją praktycznie… od kołyski.
Z żeglarskim pozdrowieniem,
Piotr Nycz
zdjęcia: Piotr Nycz/ Kasia Wojciechowska
You must be logged in to post a comment.